niedziela, 29 września 2013

HISTORIA BELLA ( JAWOROWEGO DRWALA )

HISTORIA BELLA ( JAWOROWEGO DRWALA ),    czyli jak duży owczarek szkocki
                                                                                            znalazł się w dużym mieście




BELLU dla Ciebie to serduszko
 od FAJNEJ FERAJNY
Hani i Janusza













    „…miły, starszy, duży owczarek szkocki…”
 – tyle wiedziałam o psie, którego adoptowałam dwa lata temu 30 września 2012r .

Był koniec września, zadzwonił do mnie telefon. Fundacja ratująca owczarki szkockie prosiła o pomoc. Do schroniska trafił collak wzięty z lasu, z miejsca , gdzie kiedyś był tartak.
 Schorowany, niechodzący, wychudzony, zaniedbany, ale mający szansę na przeżycie (nikt nie wiedział   ile ma lat – z wyglądu, emeryt ).
 Głos w słuchawce mówił : „...weź go na tymczasowy dom, podlecz, a my znajdziemy mu nowych właścicieli…”.  Tak działo się już w przeszłości, ale pieski były dużo młodsze.  Tym razem chodziło o  chorego w zaawansowanym wieku psa.
 Nie wahałam się – OK.
 Na drugi dzień w moim domu pojawił się niezwykłej urody pies, brudny, poraniony, o szlachetnym wyglądzie - owczarek szkocki.
Jak się później dowiedziałam, na następny dzień miał wyznaczony termin uśpienia ze względu na stan zdrowia.
W papierach, które miał ze sobą, jedyne co mogłam wyczytać to, to że jest miły i dostał na imię BELLO.
 

 

Mimo, że w domu miałam już trzy suczki collie z różnych interwencji, po przeżyciach, serce mówiło mi, że jeśli pies przeżyje i stanie na nogi , pozostanie u mnie na dobre i na złe.     
Collak miał uraz barku, zapalenie płuc, zwyrodnienie stawów, kręgosłup wygięty jak siodło i wielkie rany na łokciach.
 Był wygłodzony, cuchnący i wymazany smarami i żywicą - obraz nędzy i rozpaczy .

 Od tej pory zaczęła się walka o zdrowie Bella.

Jednocześnie z leczeniem, starałam się zdobyć jak najwięcej informacji o dotychczasowym jego życiu.
 Częściowo udało się.
 Bello kupiony był, jako szczeniak , z niemieckiej hodowli przez firmę –" tartak "– na psa stróżującego.
 Całe swoje życie spędzał w lesie, pracując razem z drwalami.
 Zarejestrowany i zachipowany był na firmę, a nie na właściciela – nie miał więc swojego „pana” - był wszystkich i niczyj.
 Po iluś latach (prawdopodobnie 10-ciu ) tartak przestał istnieć, drwale wynieśli się ze sprzętem i barakami z lasu, a pies pozostał sam na wyciętej jaworowej polanie - tu od małego był  jego dom.
Nikt z pracowników nie pomyślał o "psim" kumplu z pracy. Po co komu stary pies z reumatyzmem.
 
Schronisko nie miało kogo ukarać za pozostawienie psa w lesie - firma już nie istniała.
 
Od kwietnia do września dokarmiali go miejscowi ludzie, próbowali brać do domu, ale uciekał i wracał na miejsce swojej pracy – czuł się przecież „drwalem”.
 Nadeszła jesień i nocne chłody, przestał chodzić i jeść.  Po interwencji miejscowych ludzi trafił do schroniska, ale bez chęci dalszego życia ( bo po co i  dla kogo ? ).
 
 Wraz ze wspaniałym „moim” lekarzem - weterynarzem rozpoczęliśmy mozolną walkę o zdrowie psa i to jak się okazało z dużym powodzeniem.
Bello, nazwany przez doktora Drwalem, zaczął chodzić, pić, jeść, szczekać i obserwować nowy świat. Jego cudowny charakter pozwolił szybko zaistnieć mu bez lęku w mieście i w mieszkaniu.

 Dostrzegł teraz, że u mnie w domu są suczki i stawał się z dnia na dzień żywszym samcem, zainteresowanym „dziewczynami”. Amorom i zalotom nie było końca, miałam nie lada zamieszanie i kłopot z utrzymaniem mojej fajnej ferajny w ryzach



 



 





        Teraz poznawaliśmy się wzajemnie .
To był cudowny czas dla naszej fajnej ferajny.
Moje damskie stadko przyjęło go wspaniale - patrząc jaki przystojniak jest wśród nich. 
A ja dostrzegałam jego zalety i wady i byłam dumna, jak szybko nauczył się żyć w stadzie i w dużym mieście – był przecież samotnikiem z lasu.
Na pewno nie miał złych doświadczeń z człowiekiem. Nie był bity, gdyż wykazywał dużą ufność. Natomiast, nie znał pieszczoty i zabaw i nie wiedział, co to znaczy mieć „swojego pana”. Kochał każdego, kogo napotkał z kanapką w ręku.

 














     









      Mijały kolejne dni i tygodnie.
 Bello przybrał na wadze, wesoło i głośno szczekał i był dumny z posiadania suczkowego haremu. Wszystko układało się wspaniale.
Bawiło mnie, gdy sprytny i nieco leniwy Bello, patrząc na zabawy suczek, mówił wzrokiem:  „...ale głupie...., po co one biegają po patyk – to przecież strata kalorii;  no i te zabawki - po co brać je do pyska, skoro nie są do jedzenia -  ja biorę tylko to, co można zjeść..., a piłeczki - jeśli je rzuca, niech przyniesie sama, ja poczekam, aż pani wybiega się i zgłodnieje ... wtedy oczywiście dołączę się do żarcia ... - to
rzeczywiście coś miłego i sensownego .






















        Czas mijał szybko
Po kilku miesiącach zaczęły pojawiać się nowe dolegliwości u mojego collaka.
Widać było, że chwilowo zahamowana przewlekła choroba stawów postępuje i tłuszczaki są coraz liczniejsze i większe.
Wraz z doktorem podjęliśmy decyzję o kastracji i przy okazji o usunięciu tłuszczaków.
 Nie dało się przewidzieć, mimo wielu badań, że Bello źle zniesie narkozę (miał w genach typowy dla wielu collaków gen „uczulenia na narkozę”).
Po udanej operacji, ale ubocznych skutkach narkozy, rozpoczął się dla naszej rodziny kolejny etap życia .
 Bello stał się teraz dla nas "psem szczególnej troski ". Walczyliśmy o jego źle pracujące nerki.


  


















        Diagnoza – mocznica.
Nawet suczki rozumiały, że coś złego dzieje się z naszym "emerytem z przeszłością " i jak umiały towarzyszyły mu w trudnych chwilach. Ale przede wszystkim Janusz nie odstępował od Bella.
 Tworzyła się między nimi szczególna więź .



Teraz dom zamienił się w szpital – kroplówki, zastrzyki, opatrunki i Bello - pacjent spokojnie znoszący ból i cierpienie. Przez wiele nocy spaliśmy razem z Bellem na podłodze, czuwając przy podłączaniu i zmianie kroplówek, zawieszanych na drabince służącej za stojak.  

 





 Bello patrzył nam w oczy, chwilami przerażonym wzrokiem proszącym o pomoc, ale tak naprawdę był nieobecny psychicznie, bez reakcji na otoczenie - cierpiał w milczeniu.






















Wierzyliśmy, że kryzys minie, ale czas ciągnął się okrutnie długo, a opuchnięte łapki Bella nie wytrzymywały kolejnych  pobrań krwi i wenflonów - żyłki pękały jak cienkie nitki.
 
       Nie widać było poprawy.
 Zdesperowani szukaliśmy pomocy wszędzie, wożąc półprzytomnego Bella po lecznicach.
 Trud opłacił się.
 Trafiliśmy na wspaniałego lekarza nefrologa. Były nowe badania i całkowita zmiana leczenia. Już po dwóch tygodniach wielki sukces – Belo wychodzi z mocznicy.
 Żyje, je i chodzi , chociaż przed nami jeszcze długa droga leczenia.

      Jest dużo lepiej .
 Nasz entuzjazm udzielił się całej naszej fajnej ferajnie. Znowu bawimy się i dużo spacerujemy (tempo spaceru dyktuje Bello).
 Jednak, nasz wspaniały collak nie jest już tym samym psem sprzed operacji - bardzo dużo śpi.             .
 Stwarza to wiele zabawnych sytuacji. Bello działa na zwolnionych obrotach i zanim zorientuje się, o co chodzi, mija trochę czasu, a jego słodkie pyszczydło ma minę, jak gdyby zadawał pytanie: „...co się dzieje do licha - czy coś nie tak, o co się rozchodzi ... itp.”.


 
 
   










       Mijają kolejne miesiące
 Jest cudownie, jeździmy poza miasto całą ferajną na spacery - ale szczęście nie trwa długo.
Na wiosnę znowu dramat – guzki nowotworowe przy odbycie, a do tego problemy z chodzeniem.
Na operację i narkozę nie decydujemy się.
Stawiamy wszystko na jedną kartę – razem z Bellem zniesiemy ból i zabieg wykonany w miejscowym znieczuleniu (bez narkozy). Udaje się.
Po trzech miesiącach powtórka z guzkiem - odrósł i znowu kolejny zabieg. Jest OK.
Bello jest teraz przez nas rozpieszczany maksymalnie  - tylko to możemy mu od siebie dać.

 
      Zaufanie
Te przeżycia Bella sprawiły, iż ufność jego wobec nas jest bezgraniczna. Możemy w czasie badania u weterynarza dowolnie go kłaść, obracać i podnosić - nie protestuje i nawet nie piśnie.
A pamiętamy, jak tuż po przybyciu do nas, na pierwszej wizycie lekarskiej, walczył z nami siłowo
używając zębów i wrzeszcząc przy wstawianiu go na aparat rtg.
Teraz przy jeździe samochodem, upomina się o pomoc przy wsiadaniu.
W domu dopomina się wzrokiem lub głosem o pieszczoty.
Sam chętnie pokazuje brzuszek do głaskania.
Wita nas serdecznie, a szczególnie Janusza. Mam wrażenie, że chce mu powiedzieć " ... prawda Januszku, że jesteśmy kumplami no nie ..."




 




 

 
 


 




















 Tolerancja  
W naszej fajnej ferajnie są też maluchy sheltie. Jest dla nich wyrozumiały i cierpliwy - ileż to razy przemkną po nim, jak po dywaniku.
Bello nie protestuje, gdy młode traktują go jak elektryczną poduszkę i śpią wtulone w jego futro.
Pozwala również na wyjadanie ze swojej miski smacznych kęsków



 





 




        Teraźniejsza codzienność
Stan zdrowia Bella jest obecnie stabilny - cieszymy się z całą ferajną każdą wspólnie spędzoną chwilą. Bello  nie wchodzi sam po schodach, więc robimy tzw. taczki - zadek niesiemy mu wysoko na rękach, a on dumnie kroczy przednimi łapami w górę. Szczególnie dobrze wychodzi to Januszowi -  rozumieją się doskonale i tworzą wspaniały duet. Wystarczy chwila zagapienia się, a Bello odwraca głowę do tyłu, jak gdyby chciał powiedzieć " ... co jest szefie, jestem gotów, dlaczego stoimy, dalej, dzwignij mi zadek i naprzód do domu ... ".
 Ta sytuacja niesamowicie zbliżyła ich do siebie. Bello zdecydowanie wybrał Janusza na przywódcę stada i jest teraz szczęśliwym,  spokojnym psem. Nareszcie, to nie on pilnuje  ( jak było w tartaku ), tylko pilnują jego - i robi to ukochany Januszek, który także karmi go z ręki . Podaje miseczkę z wodą na każde żądanie.
Bello mimiką mordki ( rozumiemy się bez słów ) pokazuje, że chce wstać. Biegniemy wtedy, kto jest bliżej, żeby dźwignąć mu pupę.
Bello jest pod ciągłą kontrolą lekarską, dostaje leki. Ma gotowane oddzielnie jedzonko dietetyczne. Jest rozleniwiony i rozpieszczony, uwielbia spać całymi godzinami na dowolnie wybranym boku, nie zmieniając pozycji.
Wyjście na spacer to cały rytuał. Przy zakładaniu mu szelek rzuca się na boczek i musimy go prosić lub przekupić smakołykiem, żeby wstał i dał się ubrać w szelki.
Na spacerze też  daje niezły spektakl. Śmiejemy się, że idzie tylko "... na wrzuć monetę ..." czyli na 5zł - co parę metrów zatrzymuje się i wymusza smakołyk lub pieszczotę, a gdy otrzyma rusza dalej.














 
        






 Teraz, tj. 30 września 2013r., miną dwa lata, jak Bello jest z nami.
Po tych dwóch wspólnie spędzonych latach jesteśmy dumni, że w naszym życiu pojawił się Bello.
Wiele nauczył nas, LUDZI .
Wiemy, co to miłość, wierność i bezgraniczne zaufanie.
Szkoda tylko, że Bello nie jest z nami od szczeniaka, bo to jest pies, jakiego można sobie tylko wymarzyć.
Cudowny charakter – on jest ponad wszystko i wszystkich, zupełnie bezkonfliktowy.
Czujemy, jak nas pilnuje i broni, gdy ktoś przebiega zbyt blisko, unosi ogon i szczeka tubalnym głosem.













 
   













 Najwspanialszy nasz psie – Bellu (prawdziwy owczarku), kochamy Cię i pragniemy, żebyś był z nami jeszcze długie lata !!!

Hania, Janusz i fajna ferajna: Lala, Mazda, Honda, Buźka i Floyd.

poniedziałek, 9 września 2013

BURZA kończy dzisiaj TRZY MIESIĄCE

 

Życzenia od całej fajnej ferajny dla BUŹKI :

Idą collaki - nasze psiaki , idą żółwie i gekony .
Wszyscy razem z balonami , z najlepszymi życzeniami .
Bo to dzień wielce radosny - BURZA kończy trzy miesiące swojej wiosny .

Hania , Janusz i fajna ferajna


 
 
 


 
********************************************************************************************
 
 

***************************************************************************************
 

niedziela, 1 września 2013

Najwspanialszy prezent od życia to ... KOCHAM JANUSZA



 
Pierwszy spacer BURZY po leśnym terenie w KONIKU NOWYM .
Odwiedzamy ten lasek często, ponieważ w pobliżu jest cmentarz dla zwierząt nazywany"Po tamtej stronie tęczy".Na nim są pochowane wszystkie nasze kochane i niezapomniane pieski - duże i małe.